Jak naprawić małżeństwo (cz. 1) TWM 1-2025

Trudność uczciwie pokonana zawsze owocuje wzrostem trudzącego się. Można ją wręcz traktować jako swoistą siłownię psychiczną i duchową.

Pierwszym pytaniem człowieka rozumnego powinno być „czy?”, a dopiero potem „jak?”. Ludzie na przykład zastanawiają się, jak najskuteczniej przeprowadzać procedurę in vitro, a przestali się zastanawiać, czy wolno człowiekowi to robić. Umiejętność techniczna nie zwalnia z refleksji etycznej! Na pytanie, czy naprawiać małżeństwo, odpowiedź jest oczywista. Tak! Dlaczego? Bo jest to jedyna możliwość odzyskania pełni szczęścia osiągalnego na ziemi, a płynącego z relacji miłości pomiędzy ludźmi. Rozsądne jest odwoływanie się do łaski sakramentu małżeństwa, zwłaszcza gdy ludzkich sił nie starcza, i pokorne błaganie Boga o wsparcie naszych ludzkich wysiłków. Dla Boga nie ma nic niemożliwego, dlatego każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania.

Źródła szczęścia człowieka

Każdy chce być szczęśliwy. Nie znając prawdziwego źródła szczęścia, wielu ludzi pędzi, trudzi się, traci zdrowie oraz pieniądze i biegnie bardzo szybko… w kierunku przeciwnym niż szczęście. Jesteśmy stworzeniami, więc jesteśmy obiektywnie „jacyś”, do czegoś stworzeni i powołani. Stwórca wie nieomylnie, od czego zależy nasze szczęście, a my mamy to odkryć, nie wykreować. Bezbożny i wynaturzony świat poddany ojcu kłamstwa łechce naszą pychę, wmawiając nam, że to my jesteśmy kreatorami. Już Ewa w raju dała się nabrać na słowa „będziecie tak jak Bóg” (Rdz 3,5). Ten świat podpowiada, że sami możemy ustalić, kim jesteśmy i jaką mamy płeć, co jest dla nas dobre i wreszcie, co da nam szczęście. Kłamstwo goni kłamstwo. Hedonizm głosi, że przyjemności dają szczęście (niebezpiecznie przyjemne kłamstwo). Indywidualizm podpowiada, że szczęśliwy możesz być sam ze sobą, że nie potrzebujesz do szczęścia relacji miłości do Boga i ludzi (najbezczelniejsze kłamstwo). Ten nurt głosi, że masz prawo do samorealizacji, do swojego szczęścia i możesz zmierzać do niego po trupach (nawet własnych rodzonych, choć nie narodzonych dzieci)…

Każda próba naprawy powinna rozpoczynać się od osobistego zgięcia kolan (i karku) przy kratkach konfesjonału

Tymczasem szczęście jest pojęciem obiektywnym i pochodzi z życia w czystości, czyli w zgodności z odkrytym planem Bożym względem człowieka. Skrótowo przedstawiony jest on w Dekalogu, a szerzej opisany w Piśmie św. i cierpliwie wyjaśniany przez dwa tysiące lat przez Kościół katolicki. Im bliżej planu Stwórcy żyjemy, tym  jesteśmy obiektywnie szczęśliwsi. Im bardziej się od niego oddalamy, to niezależnie od tego, jak bardzo czujemy się „szczęśliwi” i jak szczerze w to wierzymy, jesteśmy obiektywnie głęboko nieszczęśliwi. Tak po prostu jest i nikt tego nie zmieni, bo nie jesteśmy kreatorami.

Przepytajmy wielkich świętych, co ostatecznie daje szczęście. Święty Jan, umiłowany uczeń Chrystusa, jedyny, który go nie zdradził, nie zginął śmiercią męczeńską i dożył długich lat, na starość powtarzał: „Synaczkowie moi, miłujcie się”. Święty Paweł Apostoł pisał: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący” (1 Kor 13,1). Święty Jan Maria Vianney uważał, że warto w życiu robić dwie rzeczy: modlić się i miłować (ja jako dydaktyk przerobiłem tę formułę na jeszcze prostszą: jedną rzecz warto w życiu robić – miłować Boga i ludzi). Święty Jan Paweł II powtarzał za Soborem Watykańskim II: „człowiek nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie samego” (Gaudium et spes, 24). Z miłości międzyludzkich największe potencjalnie szczęście może przynieść miłość małżeńska, czyli „budowanie komunii osób na wzór komunii Osób Boskich” (św. Jan Paweł II). Dlatego zawsze warto w małżeństwo inwestować.

Rzut oka na kondycję rodziny

Sytuacja rodziny, najdelikatniej mówiąc, nie jest dziś dobra. Zagrożony jest jednocześnie jej byt materialny i moralny, więzi psychiczne, jak i byt duchowy. Baczny obserwator zauważy, że zagrożenia te nie są wynikiem przypadku, lecz zorganizowanego ataku sił zła, żerujących na niedojrzałości człowieka oraz na nieładzie moralnym, zwłaszcza w dziedzinie seksualności. Siły te czerpią ze swych działań ogromne korzyści materialne, a ich skuteczność potęgują silne związki z lewicowo-liberalnymi przedstawicielami najwyższych władz państwowych i międzynarodowych.

Zmiany w prawodawstwie państwowym i unijnym w ostatnim czasie są zdecydowanie niekorzystne dla rodzin, zwłaszcza tych przygotowujących się na przyjęcie i wychowanie liczniejszego potomstwa. Jest to działanie zabójcze dla narodu i na przestrzeni pokoleń prowadzące do jego zagłady. Podobnie bolesne są zmiany w obyczajowości i obniżenie poziomu moralnego. Szczególnie niepokojący jest zmasowany atak na dzieci i młodzież poprzez wprowadzanie demoralizujących treści do szkolnych programów nauczania. Z wyjątkową zajadłością atakuje się tradycyjną rodzinę polską i przekazywane przez nią od wieków wartości moralne. W programach szkolnych słowo „rodzina” zastępowane jest określeniem „związek partnerski”. Całkowicie wyeliminowano takie pojęcia, jak: wierność, trwałość małżeństwa, uczciwość małżeńska, nie mówiąc już o wartościach wyższych: Bóg, Honor, Ojczyzna. Tradycyjny dla rodziny polskiej szacunek dla każdego poczętego życia zastępuje się enigmatyczną „wolnością wyboru”. Jawnie reklamuje się wśród młodzieży rozwiązłość seksualną, antykoncepcję i aborcję. Próba choćby nazwania po imieniu zboczeń, dewiacji i wynaturzonych działań seksualnych napotyka zdecydowany opór obrońców „nowej moralności”, ukrywających swe niecne cele pod hasłami wolności, tolerancji i nowoczesności. Można by długo opisywać niekorzystne zjawiska i promujących je mocodawców, lecz nie to jest celem niniejszej wypowiedzi.

Gdyby małżonkowie nigdy nie poszli spać bez wcześniejszego pojednania, nie byłoby miejsca na narastanie poważniejszych problemów małżeńskich

Pragnąłbym pomóc konkretnym rodzinom przez opisanie najczęstszych źródeł zagrożeń i wskazać sposoby ich przezwyciężenia. A wszystko zaczyna się od małżeństwa, wspólnoty, którą tworzą mąż i żona. Do wypowiedzi na te tematy upoważnia mnie (bo daje ogląd sytuacji) wieloletnia praktyka w poradni małżeńskiej oraz tysiące rozmów z poróżnionymi małżonkami. Być może w szukaniu sposobu na odbudowanie poniszczonych więzi pomocne okaże się nazwanie po imieniu najczęściej występujących problemów.

Bóg i małżeństwo

Po pierwsze, warto uświadomić sobie, że Twórcą małżeństwa jest sam Bóg. W encyklice Humanae vitae św. Pawła VI czytamy: „Małżeństwo bowiem nie jest wynikiem jakiegoś przypadku lub owocem ewolucji ślepych sił przyrody, Bóg Stwórca ustanowił je mądrze i opatrznościowo w tym celu, by  urzeczywistnić w ludziach swój plan miłości” (HV 8). Do małżeństwa Bóg dołączył swoistą „instrukcję obsługi”. W wersji skróconej brzmi ona: „będziesz miłował Pana Boga swego i bliźniego swego” (por. Mk 12,28-31). W wersji rozszerzonej, 10-punktowej, trzy pierwsze punkty dotyczą relacji z „Producentem”, a siedem następnych reguluje relacje międzyludzkie. Do tego Stwórca dołącza łaskę sakramentu małżeństwa, z której obfite korzystanie gwarantuje pełnię szczęścia już tu, na ziemi, i łagodne przejście do szczęścia wiecznego. Zauważmy, że małżeństwo jako jedyna relacja międzyludzka wyposażone jest w łaskę sakramentu. Widocznie sam Stwórca uznał, że jedynie ludzkimi siłami małżeństwa w pełni wygrać się nie da. To tłumaczy narastające zjawisko rozwodów u ludzi niewierzących i odchodzących od wiary.

Przez ponad 40 lat praktyki w poradnictwie małżeńskim nie spotkałem małżeństwa, które oparłoby swe życie solidnie na Bogu, na Jego przykazaniach, korzystałoby obficie z łask sakramentalnych i… doszłoby do sytuacji rozwodowej. Można powiedzieć, że jest to logiczne i zgodne z obietnicą Chrystusa, że dom zbudowany na skale nie runie (por. Mt 7,24 27). W innym miejscu czytamy, że skałą jest Chrystus (por. 1 Kor 10,4). Zauważmy, Jezus nie obiecał, że w dom zbudowany na skale – Chrystusie nie uderzą wichry i nawałnice, lecz powiedział, iż dom taki się ostoi. Mamy więc prostą, czytelną i niezawodną receptę na udane małżeństwo: budować dom na Chrystusie i Jego zasadach. Recepta jest jasna, lecz wcale nie łatwa do wprowadzenia w życie. Przeszkodą jest nasza ludzka słabość i grzeszność. Jednak kierunek naprawy małżeństwa dla chrześcijanina powinien być klarowny. Każda próba naprawy powinna rozpoczynać się od osobistego zgięcia kolan (i karku) przy kratkach konfesjonału – od sakramentalnej spowiedzi. Pomysł, że ja najpierw swoimi siłami uporządkuję sprawy i jak już będę „w porządku”, to pójdę do spowiedzi „pochwalić się Panu Bogu”, jest podpowiedzią szatana. Łaska sakramentalna jest właśnie po to, by wspierać nasze ludzkie, nawet nieudolne, starania. Nie rezygnujmy ze współdziałania z jej cudowną, nadprzyrodzoną mocą.

Spotykając się z młodymi przygotowującymi się do ślubu, często przywołuję słowa św. Pawła: „niech słońce nie zachodzi nad zagniewaniem waszym” (Ef 4,26). Rzeczywiście, gdyby małżonkowie nigdy nie poszli spać bez wcześniejszego pojednania, nie byłoby miejsca na narastanie poważniejszych problemów małżeńskich. Każdy dzień rozpoczynaliby z „czystym kontem” i byliby bezpieczni, co nie znaczy wolni od zagrożeń: „kto stoi, niech baczy, by nie upadł” (1 Kor 10,12). Mam praktyczną radę, pomagającą wypełnić słowa św. Pawła. Zachęcam do codziennej wspólnej modlitwy wieczornej, choćby jednego głośno odmówionego małżeńskiego Ojcze nasz. Już samo wypowiedzenie słów: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy” w Modlitwie Pańskiej zmusza do refleksji. Ufam, że elementarna przyzwoitość nie pozwoli nikomu wypowiedzieć na klęczkach tych słów w stanie nienawiści i pałania chęcią odwetu na współmałżonku. Nie chciałbym w tym miejscu być posądzonym o chęć sprowadzenia modlitwy jedynie do roli swoistego „ubezpieczyciela” trwałości małżeństwa, jednak nie umniejszam psychologicznego znaczenia sytuacji, która skłania do wzajemnego wybaczenia sobie ewentualnych win, wyrządzonych przykrości i zadanych ran, ba, która niemalże wymusza takie wybaczenie. W ciągu jednego dnia praktycznie nie mogą się wydarzyć rzeczy nie do wybaczenia. Jednak gdy niewybaczone sprawy narastają tygodniami, miesiącami czy nawet latami, wówczas dochodzi niejednokrotnie do sytuacji, w której po ludzku nie widać możliwości dobrego rozwiązania. Jednak nawet wtedy pamiętajmy, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37).

Myślę, że w tym miejscu warto uświadomić sobie na nowo, czym jest zawarcie sakramentalnego małżeństwa w Kościele katolickim. Człowiek wierzący wie, że nie jest on ani dawcą, ani panem życia. Jest natomiast współpracownikiem Stwórcy. A zatem chcąc oddać swe życie, zadysponować nim „na rzecz małżeństwa”, chrześcijanin musi poprosić o zgodę na to swego Pana i Zbawiciela. Podobnie musi uczynić jego wierzący(-a) narzeczony(-a), późniejszy(-a) współmałżonek(-ka). Ceremonia zawarcia małżeństwa w Kościele katolickim jest jakby potwierdzeniem zgody Boga na ten związek, więcej – jest ona gwarancją otrzymania od Boga „w prezencie ślubnym” łaski sakramentu małżeństwa. Czasem odnoszę wrażenie, że małżeństwa przychodzące do poradni, mimo upływu wielu lat od dnia ślubu, tego prezentu jeszcze „nie odpakowały”. Wszystkie inne prezenty małżonkowie obejrzeli już na wszystkie strony i nacieszyli się nimi. A ten najwspanialszy prezent, źródło niewyczerpanych łask, źródło nadprzyrodzonej mocy, leży zakurzony w kącie. Trudno się dziwić, że małżeństwo się „jakoś” nie układa… Zauważmy, że Bóg nie uszczęśliwia nas na siłę, nie ingeruje swą nieskończoną mocą, gdy błądzimy. Szanując daną człowiekowi wolną wolę, mówi: „Masz w zasięgu ręki źródło mej nadprzyrodzonej mocy – łaskę sakramentu małżeństwa. Korzystaj z niej, jeśli chcesz…”.

Tak więc moja żona jest mi dana przez samego Boga (zresztą na jej i moje własne życzenie). Mój mąż jest mi dany i „zadany”. Możemy się czasem po ludzku dziwić, dlaczego ten dar jest taki trudny czy nawet denerwujący. Należy pamiętać, że trudność uczciwie pokonana zawsze owocuje wzrostem trudzącego się. Można ją wręcz traktować jako swoistą siłownię psychiczną i duchową. Cieszenie się napotykanymi trudnościami, jako okazją do wzrostu – to już wyższy pułap dostępny tylko wybranym. Święta siostra Faustyna zagadnięta przez przełożoną, że zapewne dlatego jest taka radosna, że spotkały ją dzisiaj same przyjemności, odpowiedziała: „Przeciwnie, Siostro Przełożona. Spotkało mnie wiele niezasłużonych przykrości, które mogłam ofiarować za biednych grzeszników. Dlatego jestem radosna”. Skoro małżonek jest źródłem trudności pochodzącym od samego Boga, nie wolno nam zwątpić, że jest to najlepszy dar dla mnie, czyli najlepiej służący memu rozwojowi ku świętości. Bo przecież świętość, a nie wygoda, jest celem życia każdego chrześcijanina.

Więcej można doczytać w mojej książce: „Warto naprawiać małżeństwo”, dostępnej tutaj

Jacek Pulikowski