Wielokrotnie spotykałem się z małżonkami, którzy po latach przeżywali kryzys miłości i chcieli naprawiać małżeństwo. Ze zdumieniem niejednokrotnie stwierdzałem, że żadne z nich nie jest zdolne do najmniejszego ustępstwa na rzecz drugiego…
Hasło „miłość”
Naprawa małżeństwa to przede wszystkim naprawa relacji miłości. Do prawdziwej naprawy małżeństwa niezbędna jest postawa miłości obu stron. Zdefiniowanie pojęcia „miłość” jest konieczne do zrozumienia, o czym piszę, ponieważ powszechnie używa się tego słowa do określenia czegoś, co tak naprawdę nic wspólnego z prawdziwą miłością nie ma, a nawet jest wprost jej zaprzeczeniem. Dzieje się tak w piosenkach, filmach, audycjach radiowych, programach telewizyjnych i w internetowych dyskusjach. Nie zdziwmy się, gdy prze czytamy, że gwałciciel „kochał się” z ofiarą w krzakach, a potem ją zamordował… Nawet małżonkowie będący w kryzysie często mówią: „nie kocha my się już od pół roku”. W ich ustach oznacza to, że nie wyrażają sobie miłości małżeńskiej przez współżycie intymne. Co gorsza, nawet w gabinetach „nowoczesnych” psychologów i terapeutów doradza się opuszczenie małżonka dla „prawdziwej” miłości swego życia. By nie być gołosłownym: już wiele lat temu w audycji radiowej zagubionej w uczuciach słuchaczce (żonie i matce), która zachłysnęła się odnowioną relacją z sympatią z lat szkolnych (mężem i ojcem), prowadząca audycję pani psycholog powie działa: „Pani musi być uczciwa względem siebie. Pani musi iść za głosem serca, pani powinna w imię swej wielkiej nowo odkrytej miłości zostawić męża i dzieci i związać się Ruch Czystych Serc Małżeństw w ramach rozmów w poradni. Trze z prawdziwym wybrankiem swe go serca…”. Stek bzdur! Tak, ale jeśli ktoś na co dzień odżywia się tym „stekiem”, to potem w życiu „stekiem mu się odbija”. Tak więc miłość praw dziwa nie jest ani zauroczeniem, ani fascynacją, ani nawet silnym uczuciem, choć wszystkie te „zjawiska” mają swe, nawet ważne i pozytywne, miejsce w miłości. Miłość jest funkcją woli. Miłość małżeńska dojrzałe go człowieka jest poprzedzona odpowiedzialną decyzją podjętą na całe życie. Ślubowanie dozgonnej miłości jest decyzją troski o dobro małżonka do końca życia. Jest to zobowiązanie jednostronne, podjęte bez względu na ewentualne złe poczynania, a nawet kompletne pogubienie współmałżonka. A skoro największym dobrem jest zbawienie, to nikt nie może zwolnić siebie z dozgonnej troski o zbawienie sakramentalnego współmałżonka.
Największym dobrem każde go człowieka jest jego wszechstronny rozwój ku świętości, czyli rozwój prowadzący do zbawienia i szczęścia wiecznego. Miłość małżeńska zatem wyraża się popartą czynami troską o dobro doczesne i zbawienie współ małżonka. Ślub miłości dozgonnej tego właśnie dotyczy. Nie można ślubować „dobrych uczuć”, bo to nie do końca (a przynajmniej nie wprost) za leży od naszej woli. Zauważmy, że przy takiej definicji miłości można zrozumieć Chrystusowe zalecenie miłości nieprzyjaciół, a nawet wprowadzić je w życie. Nie chodzi o to, by rzucać się im na szyję i pochwalać ich za krzyw dy, które nam wyrządzają. Chodzi o to, by nie życzyć nieprzyjaciołom, żeby ich „piekło pochłonęło”, ale życzyć im, by się nawrócili i przestali źle czynić. Tym samym przestaną nas krzywdzić. Tak rozumiane zalecenie miłości nieprzyjaciół jest możliwe do wypełnienia przez zwykłego, wierzącego człowieka. Tymczasem miłość najczęściej my lona jest z dobrymi uczuciami. Rzeczy wiście, ważnym elementem miłosnej troski o dobro powinno być zadbanie o dobre uczucia, bo gdy uczucia są dobre, łatwo jest kochać – to niejako samo przychodzi. Znacznie trudniej kochać, czyli troszczyć się o dobro drugiego, gdy on zniszczył dobre uczucia, a wzbudza złe. Jednak jest to możliwe i konieczne do odbudowy dobrej relacji miłości.
Miłość prawdziwa nie jest ani zauroczeniem, ani fascynacją, ani nawet silnym uczuciem, choć wszystkie te „zjawiska” mają swe, nawet ważne i pozytywne, miejsce w miłości
Zagrożenie ze strony uczuć
Mylenie miłości z uczuciami jest śmiertelnie niebezpieczne. Ileż małżeństw zostało zawartych wyłącznie na fali rozpędzonych uczuć wywołanych najczęściej bliskością cielesną. Ona, skoncentrowana na własnych uczuciach i marzeniach, w ogóle nie interesuje się jego dobrem (najwyżej – dobrami), a tylko chce „mieć” męża, chce „urządzić sobie życie”. Dla niego ona jest potrzebna tylko po to, by do starczyć mu przyjemności i doznań seksualnych, a często także do zastąpienia jego mamusi we wszechstronnej całodobowej obsłudze synusia. Bywa, że żona potrzebna jest mężowi do potwierdzenia przed sobą sa mym swojej „męskości”, rozumianej prymitywnie jako zdolność do aktywności seksualnej. Ewentualnie jeszcze do pochwalenia się przed kolegami, jaką ma „laskę”. Nie dziwmy się więc, że małżeństwa zbudowane na takich „podstawach” są kruche i nietrwałe.
Jakże często małżonkowie stawiają pochopną diagnozę o wypaleniu się miłości i podejmują decyzję o rozwodzie jedynie na podstawie aktualnie złych uczuć. Uczucia z definicji są zmienne. Nawet najgorsze da się naprawić. Mam na to dowody z życia wzięte, opowiedziane mi w ramach rozmów w poradni. Trzeba tylko o tej możliwej naprawie wiedzieć i jej chcieć, i zwyczajnie podjąć konkretny, wytrwały trud.
Miłość małżeńska dojrzałego człowieka jest poprzedzona odpowiedzialną decyzją podjętą na całe życie. Ślubowanie dozgonnej miłości jest decyzją troski o dobro małżonka do końca życia
Niejedna kobieta autentycznie kochająca swojego męża, co wyraża ła ogromną troską o jego dobro w co dzienności (gotowanie, pranie, prasowanie, niańczenie w chorobie itd.), mówiła w poradni: „Ja już go nie ko cham”, zamiast powiedzieć: „Wypaliły się we mnie dobre uczucia, co zrobić, by je naprawić?”.
By zapamiętać, że miłość to nie same uczucia, przytoczę tu pewną anegdotę z życia wziętą, czyli praw dziwą, bo jest mi bliskie powiedzenie, że tylko prawda jest ciekawa. Pewien starszy pan, będący osobą publiczną, w 50. rocznicę ślubu, przy wyjściu z jubileuszowej Mszy św., został zapytany przez wścibskich i szukających złej sensacji dziennikarzy: „Czy pan nigdy nie myślał o tym, aby się rozwieść?”. Odpowiedział na to: „Rozwieść nigdy, ale… zamordować żonę – bardzo często”. Zauważmy, mimo nieraz bardzo złych uczuć ni gdy nie myślał, by wycofać swą obietnicę miłości, czyli dozgonną troskę o dobro swojej małżonki. Rozwód jest bowiem ucieczką od obiecanej troski o dobro, ucieczką od odpowiedzialności za wypełnienie podjętych w dniu ślubu zobowiązań miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej. Czasem mówię, że rozwód jest dezercją z pola walki. Rozwód z inicjatywy męża (głównego odpowiedzialnego za losy małżeństwa) nie jest zwykłą dezercją. Jest dezercją z pola walki generała – głównego odpowiedzialnego za przebieg walki oraz za ostateczne zwycięstwo. Dezercja na wojnie ka rana jest śmiercią, dezercja z sakra mentalnego małżeństwa i wejście w nowy związek dla wierzącego jest skazaniem samego siebie na śmierć wieczną, na potępienie. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że pozostawanie pod wspólnym dachem jest nie możliwe, bowiem krzywdziciel zagraża domownikom fizycznie (utratą zdrowia, a nawet życia) lub/i psychicznie, lub/i duchowo. W takich sytuacjach Kościół dopuszcza separację, która zawsze powinna być traktowa na jako czasowa – do czasu nawrócenia się i wyzdrowienia krzywdzicie la. Separacja jednak, w odróżnieniu od rozwodu, nie umożliwia zawarcia nowego, cywilnego małżeństwa. Dla wierzącego nowy związek nie sakramentalny jest wejściem w całożyciowe cudzołóstwo torujące drogę do… piekła (jednak nawet w takiej sytuacji nawrócenie się i powrót do czystości ponownie otwiera drogę do zbawienia).
A zatem na rozwód nigdy nie może zgodzić się sakramentalny małżonek, który poważnie traktuje złożoną przysięgę. Przysięga miłości małżeńskiej jest całożyciowym zobowiązaniem do troski o dobro współmałżonka. Potocznie mówi się, że miłości nie można sobie narzucić. Owszem – można, a nawet trzeba, gdy się podjęło takie zobowiązanie przed Bogiem, współmałżonkiem oraz publicznie przed świadkami i wszystkimi bliskimi obecnymi na ślubie w kościele.
Trwanie w wierności małżeńskiej, nawet gdy brak innych (uczuciowych) motywacji, należy wypełniać w imię największego dobra, jakim dla człowieka wierzącego jest zbawienie wieczne swoje oraz sakramentalne go małżonka.
Egoizm
Co jest zaprzeczeniem postawy miłości? Wcale nie nienawiść, która jest tylko wynikiem bardzo złych uczuć lub, jak kto woli, sama jest bardzo złym uczuciem. Zaprzeczeniem po stawy miłości (czyli bezinteresownego ukierunkowania na dobro drugiego) jest postawa egoizmu (czyli ukierunkowanie na siebie).
Zauważmy, że postawa egoizmu może być w człowieku zakorzeniona poprzez takie, a nie inne wychowa nie. Wówczas człowiek nawet często nie zdaje sobie sprawy, że cały świat pragnie podporządkować sobie i swoim zachciankom. Często tak się dzieje z rozpieszczonymi jedynakami (na szczęście nie z każdym) oraz z dziećmi, którym rodzice pragną „dać wszystko”, niczego od nich nie wymagając.
Postawa egoizmu może być jednak wybrana świadomie. Skłania do tego na przykład ideologia skrajnego indywidualizmu (niektórzy mówią: hiperindywidualizmu). Wmawia ona człowiekowi, że skoro „człowiek jest wielką wartością” (twierdzenie wy prowadzone z personalizmu chrześcijańskiego), to on sam, będąc człowiekiem, jest najwyższym dobrem. Ma zatem prawo wszystko i wszystkich sobie podporządkować. Jemu się wszystko za darmo należy, bez względu na wagę powodu czy choćby kaprysu. Ma więc „prawo” zostawić męża i dzieci. Ma „prawo” zdradzać żonę. Ma wreszcie „prawo” do własnej moralności. Paradoksem jest, że ludzie o postawie egoistycznej żądają prawa do miłości, która im się oczywiście – jak wszystko – za darmo należy. Nie widzą wewnętrznej sprzeczności między postawą egoizmu a miłością. Wielokrotnie spotykałem się z małżonkami, którzy po latach przeżywa li kryzys miłości i chcieli naprawiać swoje małżeństwo. Ze zdumieniem niejednokrotnie stwierdzałem, że żadne z nich nie jest zdolne do najmniejszego ustępstwa na rzecz drugiego… Jak tu budować relację miłości, opar tej na dawaniu, między ludźmi, którzy jedynie są gotowi do brania! Egoiści, co prawda, mogą zbudować w miarę trwałą relację bazującą na zasadzie wzajemnych usług i wzajemnej opłacalności, lecz daleko jej do „smaku” miłości. Niewyplenione pokłady ego izmu uniemożliwiające budowę prawdziwej relacji miłości można łatwo rozpoznać. Zapraszam każdego małżonka czytającego ten tekst do testu na samym sobie. Uwaga! Może boleć.
Powinniśmy chcieć naprawiać swoje małżeństwo przez zmianę siebie, zgłębiwszy to, co współmałżonek pragnąłby, by się w nas zmieniło
Wolność w miłości
Masz zapewne sposób na naprawę czy jeszcze lepsze funkcjonowanie Wasze go małżeństwa. Czy sposób ten nie po lega przypadkiem na tym, że to współmałżonek musiałby się zmienić w tym i tamtym? Taka postawa zdradza, niestety, egoizm. Ażeby mąż mógł obnażyć przed sobą swój męski egoizm, warto, aby postawił sobie pytanie: czy chciał bym, by moją córeczkę zięć traktował tak jak ja żonę? Żonom proponuję analogiczne pytanie: czy chciałabym, by mojego synka żona traktowała tak jak ja męża? Uczciwemu człowiekowi takie postawienie sprawy może bardzo pomóc w stanięciu w prawdzie i okiełznaniu swego egoizmu. Prawidłowo powinniśmy chcieć naprawiać swoje małżeństwo przez zmianę siebie, zgłębiwszy to, co współmałżonek pragnąłby, by się w nas zmieniło, co mu przeszkadza lub wręcz co nam zarzuca. Ostrzegam, każda próba naprawy małżeństwa przez „wymuszenie” na współmałżonku zmiany funkcjonowania (choćby rzeczywiście w kierunku dobra) jest z góry skazana na niepowodzenie. Taki sposób działania rodzi poczucie przymusu, ograniczenia wolności, wręcz zniewolenia, które wszyscy źle znosimy. Proponuję zatem inną „technikę” naprawy małżeństwa. Mianowicie znacznie lepiej jest poprosić o prezent w postaci zmiany postępowania, jednocześnie (niejako w zamian) oferując zmianę siebie na prośbę współmałżonka. W całkowi tej wolności każdy ofiarowuje próbę zmiany siebie w kierunku, na który wskazuje współmałżonek (rzecz jasna, nie może to być kierunek ku złu moralnemu, bo na to nie wolno się zgodzić). Dobrowolna ofiara z siebie, w przeciwieństwie do ulegania przymusowi, niesie ze sobą radość dawania i tym samym pogłębia miłość, której jest istotą. Namawiam do spróbowania. Ta inwestycja nie wymaga żadnych na kładów finansowych, a może istotnie odmienić jakość życia w małżeństwie. Na koniec jeszcze jedno. Gdy już podejmiecie dobrowolne zobowiązania na rzecz drugiego, to cieszcie się z każdego, choćby najmniejszego, sukcesu i nie przejmujcie się zbytnio, że mimo umowy nie jest od razu idealnie. Pretensjami możecie zepsuć rozpoczęte dzieło. Każdy rozwój, w tym rozwój miłości, jest procesem, który zmierzając konsekwentnie (choćby powoli) w dobrą stronę, zbliża do pełnego sukcesu. Do pełni szczęścia w miłości.
Jacek Pulikowski